Glamhoth
Zacznę ostro: John Ronald Reuel Tolkien nie miał wyobraźni.
Pewnie się dziwisz, czytając te słowa. Jak to? Jak mogłoby zabraknąć wyobraźni temu niezrównanemu mistrzowi w kreowaniu fantastycznych uniwersów, jednej z czołowych postaci współczesnej literatury, ojcu high fantasy, znanemu i kochanemu przez pokolenia czytelników autorowi "Hobbita", "Władcy Pierścieni" i "Silmarillionu"…?
Otóż nie brakowało mu wyobraźni, gdy patrzył niejako w głąb, w tę sferę umysłu, którą zajmuje kreatywność zbudowana na wykształceniu i talencie, jednak zawiodła go zdolność analizy prozaicznej rzeczywistości. A ta bywała - i wciąż bywa - zaskakująco prosta, wręcz baśniowo czarno-biała.
„Gurth an Glamhoth (…) Nawet mięso orków byłoby mi miłą strawą” - te barbarzyńskie słowa kieruje Tuor, syn Huora, do Voronwego, który towarzyszy mu w niebezpiecznej drodze do Gondolinu. Każdy, kto przynajmniej delikatnie zetknął się ze współczesną popkulturą, choćby w postaci gier komputerowych, wie, czym są orkowie. Te paskudne, odrażające, agresywne stwory, mniej lub bardziej (w zależności od uniwersum) oddane walce z siłami światła i porządku najczęściej odgrywają rolę przeciwników protagonistów, którzy właściwie nie muszą się oglądać na zasady honoru, gdy wyrzynają je całymi setkami.
A jednak Tuor może wygłosić uwagę na temat właściwości odżywczych orkowego mięsa tylko dlatego, że - jako zbieg i półdziki odludek - jeszcze nie jest ucywilizowany. Gdy dociera do Gondolinu, w towarzystwie elfów nabywa ogłady i szlachetności, czyli tego, co wyróżnia Ludzi Zachodu. Potomstwo Tuora zakłada cywilizację numenorejską, której późny przedstawiciel, Faramir, syn Denethora, jest tak rycerski, że mierzi go nawet myśl o tym, że mógłby okłamać orka! Podobną wspaniałomyślnością wykazuje się Sam Gamgee, rozmyślając o możliwym pokojowym usposobieniu poległego żołnierza Haradu. Jego pan, Frodo Baggins, zamiast stanąć na czele armii hobbitów walczących o wolność z hordą opryszków, ogranicza się do tego, by powstrzymywać współplemieńców przed zemstą na jeńcach. Dziwnie miękkie serca, nieprawdaż?...
W tolkienowskim legendarium temat wojny, śmierci, zagłady całych narodów jest wszechobecny, ale autor – inaczej niż np. H. Sienkiewicz, który z lubością pastwił się nad czarnymi charakterami (vide: wbicie na pal Azji albo samobójcza śmierć Zygfryda) – sprawiedliwą karę wymierzaną łotrom opisuje raczej pobieżnie. Owszem, nie brak w jego prozie przykładów odrażajacego okrucieństwa: Morgoth, Sauron, Balrogowie, Nazgule, orkowie, trolle, Haradrimowie, Easterlingowie etc., jednak wydaje się, że przedstawienie ich likwidacji (lub innej formy unieszkodliwienia) napawa go wstrętem. Nie oznacza to, że kwestia krzywdy czy niesprawiedliwości była mu zupełnie obca. Nie tylko o niej czytał - on jej doświadczał od najmłodszych lat, kiedy członkowie rodziny odwrócili się od niego, skazując go na poniewierkę wraz z matką i bratem. Dotknęła go tragedia pierwszej wojny światowej, wśród ofiar której znaleźli się jego najbliżsi przyjaciele, a druga wojna mogła odebrać mu syna, Chistophera, służącego w RAF-ie. Zdawać by się mogło, że gdy pisał o orkach, miał na myśli tych, którzy wobec niego zawinili, i życzył im końca równie marnego, jak ten zgotowany sługom Władcy Ciemności. A mimo to pisał w jednym z listów: "A jednak ludzie napawają się wieściami o niekończących się, mających po 40 mil długości kolumnach nieszczęsnych uchodźców, kobiet i dzieci, płynących na Zachód, umierających w drodze. Wydaje się, że w tej czarnej, diabelskiej godzinie nie ma już litości czy współczucia ani wyobraźni. Nie chcę przez to powiedzieć, że w obecnej sytuacji, stworzonej głównie (nie wyłącznie) przez Niemcy, wszystko to nie może być konieczne i nieuniknione. Ale po co się napawać! Podobno osiągnęliśmy taki poziom cywilizacji, w którym wciąż może istnieć konieczność wykonania egzekucji na przestępcy, ale nie napawania się tym czy wieszania obok niego jego żony i dzieci na oczach rozradowanego tłumu orków. Zniszczenie Niemiec, choćby i po stokroć uzasadnione, jest jedną z najbardziej przerażających światowych katastrof".
Jak to się stało, że Tolkien porównuje do orków nie Niemców, ale ich ofiary? I skąd ten niespodziewany symetryzm: "(...) w prawdziwym życiu znaleźć ich [orków] można oczywiście po obu stronach. (...) W prawdziwym (zewnętrznym) życiu ludzie znajdują się po obu stronach, co oznacza niejednorodne przymierze orków, potworów, demonów, zwykłych uczciwych ludzi oraz aniołów. Ważne jest jednak, jacy są przywódcy i czy sami z siebie są orkopodobni!"? Moim zdaniem wyjaśnienie tego paradoksu jest dwojakie i związane ze wspomnianym brakiem wyobraźni.
Po pierwsze, Tolkien był Brytyjczykiem (choć uważał się bardziej za Anglika), a Brytyjczycy - czyli poddani imperium "nad którym nie zachodzi słońce" - dali się poznać milionom członków podbitych narodów jako butni, cyniczni najeźdźcy. Chociaż Polska i Wielka Brytania (przynajmniej nominalnie) stały po jednej stronie frontu podczas II wojny światowej, nie oznacza to, że walka z Hitlerem automatycznie oznacza nieskazitelność - o czym zaświadczyć mogli Hindusi skazani przez Churchilla na powolną śmierć z głodu. Aby przekonać się o brytyjskim zamordyzmie, Tolkien nie musiał jechać na inny kontynent. O wiekowych prześladowaniach mogli mu opowiedzieć Irlandczycy albo - jeszcze bliżsi - angielscy katolicy. Mieszkańcy Albionu nie wiedzieli, co to znaczy żyć pod okupacją – za to znali się na okupowaniu.
Po drugie, co innego słyszeć, a co innego doświadczyć. Czym innym jest przeczytać w "Bitwie pod Maldon" o bitewnej chwale, a czym innym - na podstawie własnych przeżyć napisać "Czerwoną zarazę". Czym innym jest dostać ranę od pocisku, a czym innym - stracić zęby od uderzenia podkutym butem gestapowca. Czym innym jest stanąć twarzą w twarz z żołnierzem wrogiej armii i stoczyć z nim równą walkę, a czym innym - stanąć przed plutonem egzekucyjnym w ramach czystek etnicznych. Czym innym jest odwodnienie spowodowane biegunką, a czym innym - konanie z głodu w celi śmierci w obozie koncentracyjnym. Czym innym jest szpital polowy, a czym innym - nieludzkie eksperymenty medyczne. Czym innym jest przymus zasłaniania okien nocą w miastach, a czym innym - ukrywanie się w miesiącami w piwnicy albo pod deskami podłogi. Czym innym jest pożegnać się z synem powołanym do wojska, a czym innym - widzieć własne dzieci rozpruwane bagnetami albo gwałcone przez pijanych żołdaków. Czym innym jest stać w długiej kolejce po chleb, a czym innym - stracić obydwie nogi w wybuchu miny. Czym innym jest czołgać się w okopach na polu bitwy, ściskając w garści broń, a czym innym - czołgać się przez 10 godzin rurą o średnicy 60 cm, tylko po to, by trafić prosto pod lufy karabinów...
Krótko mówiąc - nienawiść jest zawsze zła i nie da się jej niczym usprawiedliwić, ale niejednokrotnie można ją zrozumieć. Tolkien miał szczęście, że ominęła go okazja, by odczuć na własnej skórze, skąd się bierze żądza zemsty. Nienawiść może wynikać nie tylko z niskich pobudek, ale z najbardziej oczywistej reakcji na pogwałcenie podstawowych praw. Jeśli więc litował się nad niemieckimi uchodźcami, najwyraźniej nie mieściło mu się w głowie, że może sobie zasłużyli na wygnanie. "(...) winniście zdławić w sobie wszelkie uczucia. Musicie powiedzieć sobie, iż istoty, które widzicie, nie są ludźmi (...)" - to nie słowa zwycięskich przywódców, którzy tak zachęcali ludność Anglii, Francji czy Polski to okrutnego naigrawania się z pokonanych. To apel gen. Alberta Kesselringa do absolwentów szkół lotniczych przed wojną: "Krążąc nas miastami i polami wroga, winniście zdławić w sobie wszelkie uczucia. Musicie powiedzieć sobie, iż istoty, które widzicie, nie są ludźmi. Ludźmi są bowiem tylko walczący Niemcy". Współgra on z rozkazem Hitlera z sierpnia 1939 r.: "(...) celem wojny nie jest osiągnięcie jakiejś linii geograficznej, ale fizyczna eksterminacja wroga. Obecnie tylko na wschodzie umieściłem oddziały SS Totenkopf, dając im rozkaz nieugiętego i bezlitosnego zabijania wszystkich mężczyzn, kobiet i dzieci polskiej rasy i języka, bo tylko tą drogą zdobyć możemy potrzebną nam przestrzeń życiową". Jak widać, w germańskim ujęciu sumienie stanowiło niepotrzebny przeżytek.
II wojna światowa tym się różniła od konfliktów poprzednich stuleci, że jej istota nie polegała na realizacji doraźnych interesów książątek i królewiątek, którym taki czy inny kawałek ziemi mógł przynieść taki czy inny dochód. To była wojna cywilizacyjna: totalna, długofalowa, obliczona na całe pokolenia naprzód. Grossgermanisches Reich - wielkie marzenie o potędze "rasy panów" - miała zostać wzniesiona na gruzach podbitych krajów (nie tylko sąsiednich). W założeniach Generalplan Ost Lubelszczyzna, Podole i Wołyń miały stanowić zaplecze rolnicze, gdzie pozostali przy życiu Słowianie mieli niewolniczo pracować dla samozwańczego Herrenvolk, czyli Niemców zarówno zamieszkujących Rzeszę, jak i ściąganych z całego świata w ramach Heim ins Reich. Nadprogramowi, tj. niebezpieczni, niepotrzebni bądź niezdolni do pracy Untermenschen mieli skończyć w krematoriach lub na zsyłce. Aby Wehrwirtschaft się kręcił, zawleczono do Rzeszy ok. 14 mln obywateli ZSRR, Polski, Francji, Włoch, Czechosłowacji, Holandii, Belgii, Grecji i innych państw, którzy za przymusową pracę otrzymywali co najwyżej głodowe racje żywnościowe (albo i nie).
Co jest jeszcze bardziej bulwersujące, Niemcy uznawali napaść na Polskę i jej zniewolenie za akt wielkiej łaski. Gustav Freitag miał o Polakach następujące zdanie: "Nie ma innej rasy, której bardziej by brakowało wszystkiego, co jest potrzebne do poprawienia samych siebie, i mniej zdolnej, by używać własnego kapitału w celu poprawy poziomu człowieczeństwa i wykształcenia". Dlatego, najpewniej wzruszeni naszą niezaradnością, zakładali u nas tzw. "obozy pracy wychowawczej", jak np. ten w Działdowie, gdzie w lipcu 2022 r. odkryto 17 ton prochów ludzkich. Nie na wiele się to zdało, gdyż typowo polska krnąbrność przeważyła nad obowiązkiem okazywania nowym panom wdzięczności, co odnotował gen. Reichard Gehlen (oddelegowany do zwalczania polskiego państwa podziemnego): "Nawet jeśli główne siły zostaną rozbite, sukces nie jest trwały, ponieważ jak do tej pory wola trwania wydobywała naród polski z każdej porażki. Jak często siły oporu były niszczone, a przywódcy likwidowani, a mimo to opór trwał dalej i szybko dawał o sobie znać we wzmocnionej formie. Ponieważ sięga on głęboko do polskiej narodowej duszy, zgasić go może albo likwidacja przyczyny pożaru, albo zniszczenie narodu polskiego". Naszym "przyjaciołom" i "dobrodziejom" nie pozostało nic innego, jak pozbyć się problemu raz na zawsze - czyli wymordować ok. 5 mln obywateli Rzeczypospolitej. Należy to mocno podkreślić: wrogiem Rzeszy nie było państwo polskie, ale sam naród. To nie lęk przed napaścią pchnął Hitlera (i jego wyborców) do najazdu na nasz kraj, ale niepohamowana żądza władzy. Dlatego spośród ponad 5 mln Polaków, którzy zginęli z niemieckich rąk, tylko ok. 150 tys. stanowili żołnierze. Ogromna większość ofiar nie padła pod kulami na polu bitwy, ale w obozach koncentracyjnych, na ulicach miast, w bombardowanych szkołach i szpitalach, w więzieniach politycznych itd. Nie mówiąc o niemożliwej do oszacowania liczbie tych, którzy umarli w późniejszym okresie z wycieńczenia, niedożywienia, eksperymentów medycznych, działania niebezpiecznych substancji chemicznych czy chorób wywołanych długotrwałym głodem (tylko na gruźlicę zapadło ponad 1 mln osób). Z punktu widzenia Herrenvolk to nie armia jawiła się jako zagrożenie, ale elity, które mogły przypomnieć podbitym, że są ludźmi. Dlatego na zajętych terenach okupant wprowadził zakaz prowadzenia edukacji powyżej 3 klasy szkoły podstawowej, zlikwidowano niezależną prasę i organizacje naukowe, a w ramach politische Flurbereinigung mordowano wykładowców polskich uczelni, nauczycieli, księży, sędziów, adwokatów, urzędników, działaczy społecznych, księgowych, policjantów, pracowników poczty, posiadaczy ziemskich, właścicieli fabryk...
W "Kompanii braci", czyli serialu produkcji HBO na podstawie książki S. Ambrose'a, w odcinku 9. pt. "Dlaczego walczymy" jest scena, w której amerykańscy żołnierze po wkroczeniu na terytorium Rzeszy odkrywają obóz koncentracyjny. Napotkany więzień wyjaśnia im, że to "obóz pracy dla niechcianych". Gdy przybysze dopytują go, czy chodzi o kryminalistów, ten tłumaczy, że to po prostu Żydzi, Polacy i Cyganie, którzy zawinili tym, że byli lekarzami, muzykami, urzędnikami, intelektualistami. Odcinek poprzedza nagranie wypowiedzi żołnierzy służących w US Army w latach '40., którzy wspominając o wojennych przeżyciach, wyrażają zrozumienie dla postawy szeregowców z drugiej strony barykady: "Podobnie jak my, robili to, co do nich należało". Z ust weteranów nie pada jednak uściślenie, że do niemieckich oddziałów należała realizacja założeń wielkiego planu zrobienia sobie Lebensraum kosztem milionów niewinnych istnień ludzkich. A czymże jest życie „podludzi” wobec dobrostanu „Aryjczyków”? Wiele wskazuje na to, że to poczucie wyższości zakorzeniło się doprawdy głęboko, np. moja mama, będąc w 1988 r. na wycieczce w Dreźnie, była świadkiem, jak starszawa babcia klozetowa na dworcu autobusowym ubliżała Polakom aż nazbyt dobrze znanym Polnische Schweine. "Polaczków" należało uprzątnąć, żeby zrobić miejsce dla "panów", a gdyby "Polaczki" nie chciały się posunąć, to mieli za to zapłacić straszną cenę. Przykładem los stolicy: wg Planu Pabsta Warszawa - jako Die neue Deutsche Stadt Warschau - miała służyć za kwaterę 40 tys. korpusu niemieckiej elity (Ortsgruppe), mającej zarządzać podbitymi ziemiami na wschodzie, przy czym liczbę pierwotnych mieszkańców planowano zmniejszyć 10-krotnie. Już to można nazwać wyrokiem śmierci dla miasta, ale to, co po wybuchu powstania nakazał Himmler, było wręcz wyrokiem unicestwienia: „(…) to miasto ma całkowicie zniknąć z powierzchni ziemi i służyć jedynie jako punkt przeładunkowy dla transportu Wehrmachtu. Kamień na kamieniu nie powinien pozostać. Wszystkie budynki należy zburzyć aż do fundamentów. Pozostaną tylko urządzenia techniczne i budynki kolei żelaznych (...)”. Jak instruował gubernator dystryktu warszawskiego, Ludwug Fischer: „Warszawę należy spacyfikować, to znaczy jeszcze w ciągu wojny zrównać z ziemią”. Rozkaz wykonano z iście niemiecką skrupulatnością, a nawet gorliwiej, bo miasto zostało zniszczone nie tylko do gołej ziemi, ale nawet głębiej. Jeśli po bombardowaniu z powietrza cokolwiek ocalało, należało to spalić. Po wyniesieniu z budynków wszystkiego, co dało się zrabować, brygady Brandkommando wzniecały pożary, a Sprengkommando wysadzało w powietrze pogorzelisko (swoją drogą, jak zeznawali generałowie Guderian i Eisenstück, było to wielkie marnotrawstwo materiałów wybuchowych). Następnie spod ruin, bruku i warstwy ziemi wykopywano tory tramwajowe, rury, kable, przewody i cokolwiek, co jeszcze nadawało się do użytku. A gdy w styczniu 1945 r. Wehrmacht wycofywał się z Festung Warschau, pozostawił po sobie miny-pułapki. Jak wyliczył Czesław Madajczyk, ci szlachetni żołnierze Wehrmachtu wywieźli z naszej stolicy 26319 wagonów wypełnionych wyrobami, surowcami i urządzeniami przemysłowymi; 3240 wagonów z produktami rolnymi i 850 ciężarówek ze zrabowanym mieniem w rodzaju przedmiotów osobistych czy wyposażenia mieszkań. Według Mariana Chlewskiego siły niemieckie załadowali 1 tys. pociągów (tj. 45 tys. wagonów) z łupami. Jak podaje "Raport o stratach wojennych Warszawy" z 2004 r., rozmiar grabieży wyniósł 18,20 mld przedwojennych złotych (według wartości złotówki z sierpnia 1939 r.), czyli 45,3 mld USD (według wartości obecnej).
Dzisiejsza postawa Niemców wobec wydarzeń II wojny światowej przybiera formę die Vergangenheitsbewältigung, czyli w teorii skruchy i odcięcia się od agresywnych ideologii, a w praktyce bezczelnego wypierania się udziału w zbrodniach. Wszysce znamy słynne: "To nie my, to naziści!". Po wypowiedziach weteranów można by sądzić, że w Wehrmachcie służyli tylko kierowcy, kucharze, magazynierzy lub sanitariusze - nie było komu nosić karabinu! Dopytywani o to, co w takim razie było źródłem hekatomby o tak wielkiej skali, byli żołnierze tłumaczą: "My tylko wykonywaliśmy rozkazy", "Baliśmy się sądu polowego". Czyżby? Pilot Luftwaffe nazwiskiem Pohl wspominał: "W drugim dniu wojny z Polską miałem zrzucić bomby na stację w Poznaniu. 8 z 16 bomb spadło na miasto, pomiędzy domy; nie podobało mi się to. W trzecim dniu w ogóle się tym nie przejmowałem, a czwartego dnia sprawiało mi to przyjemność. To była nasza rozrywka przed śniadaniem - ścigaliśmy po polach pojedynczych żołnierzy i zostawialiśmy tam z kilkoma kulami w plecach". Przyjemności dostarczała im też zapewne grabież niepilnowanego mienia, którego po dzień dzisiejszy nie chcą oddać. Konwencja haska? Oj tam, oj tam. Przedstawiciele "rasy panów" nie wzdragali się przed ordynarną kradzieżą dzieł sztuki, biżuterii, luksusowych mebli, odzieży, dywanów, sztućców... Nie brzydzili się zdejmować pierścionków, obrączek czy zegarków z rąk konających i zabitych podczas rzezi Woli. Moja babcia, którą wywieziono na przymusowe roboty do Augsburga, opowiadała, jak po klęsce Hitlera amerykańscy żołnierze z MP pod bronią wlekli niemieckich cywilów do kin, gdzie wyświetlano filmy z wyzwolenia obozu w Dachau. Na widok ciał nieludzko wyniszczonych więźniów Niemcy odwracali wzrok lub ze zgrozą zasłaniali twarze, szepcząc: Mein Gott, mein Gott.... Amerykanie siłą odrywali im dłonie od oczu, by ci widzieli, do czego doprowadziła ukochana Rzesza. A przecież sławetnych "zwykłych Niemców" jakoś nie przejmowała zgrozą świadomość, że z dnia na dzień gdzieś zniknęli ich żydowscy sąsiedzi, za to pojawiły się miliony robotników z Polski. Jakoś nie doznawali szoku, gdy wprowadzali się do opuszczonych mieszkań. Nie gryzło ich sumienie, gdy jadali na skradzionej porcelanowej zastawie, chodzili po skradzionych kobiercach czy ubierali się w skradzione futra. W końcu nie po to wyruszyli na Raubzug, żeby odmawiać sobie luksusu...
Łatwo zwalić wszelką winę na mitycznych "nazistów", którzy wzięli się nie wiadomo skąd i nie wiadomo gdzie zniknęli. Tymczasem - parafrazując tytuł pewnego serialu - to byli matki i ojcowie współczesnych obywateli RFN. Typowy Niemiec: Hans, Jurgen czy inny Heinrich, przed wojną był piekarzem, rolnikiem, krawcem, dekarzem, zdunem itp. W czasie wojny był katem i łupieżcą. Po wojnie był - summa summarum - beneficjentem. W 1932 r. 37% typowych Niemców głosowało na NSDAP, czyli na hitlerowców, którzy zupełnie otwarcie zapowiadali, co zrobią ku chwale "tysiącletniej Rzeszy". Pomimo wojennych zniszczeń państwo niemieckie zyskało więcej, niż utraciło, bo monstrualne łupy, które na podbitych ziemiach zdobyli "zwykli Niemcy", wg K.H. Rotha stanowiły znaczącą część przyszłego bogactwa naszego zachodniego sąsiada. Dodajmy do tego zyski z planu Marshalla (z którego Polska nie skorzystała) i przewagę polityczno-ekonomiczną nad zrujnowanymi krajami Europy Środkowej, które z powodu powojennej nędzy nie mogły stanowić żadnej konkurencji - i już wiemy, dlaczego dzisiaj PKB Republiki Federalnej stanowi jakieś 25% PKB całej Unii Europejskiej. Wygląda więc na to, że ostatecznie to Hitler wygrał wojnę.
Jak wiadomo, od zwycięzcy nie wymaga się naprawienia wyrządzonych szkód. Wprawdzie po stu latach Niemcy deklarują wypłatę odszkodowań dla wyzyskiwanej Namibii, ale to w ramach „inwestycji”, a więc – jak sama nazwa wskazuje – dla własnego zarobku, a nie zadośćuczynienia ofiarom. Po II wojnie światowej siedemdziesiąt państw uzyskało prawo do otrzymania reparacji, w tym sojusznicze Włochy, ale jeśli chodzi o Polskę, to zamiast 6 220 609 000 000 PLN (słownie: sześciu bilionów dwustu dwudziestu miliardów sześciuset dziewięciu milionów polskich nowych złotych) RFN wcisnął nam lichy ersatz sprawiedliwości w postaci „Polsko-Niemieckiego Pojednania”, które w latach 1992-2004 wypłaciło żyjącym jeszcze ofiarom średnio 689,96 zł na osobę. Byłaby to suma śmieszna, gdyby nie była oburzająca, biorąc pod uwagę, że do Rzeszy wywieziono ok. 2,5 mln polskich przymusowych robotników, a beneficjentów fundacji było niewiele ponad milion. Wśród nich była moja babcia, a właściwie byłaby, gdyby formalności nie trwały tak długo, że nie dożyła rekompensaty za niewolniczą pracę. Trzeba przy tym zaznaczyć, że ta praca przynosiła krociowe zyski istniejącym do dzisiaj gigantom biznesu, jak np.: BAYER, IG Farben, Opel, Porsche, Mercedes-Benz, Hugo Boss, Junkers, Siemens, KRUPP, Audi, Allianz, BASF, BMW, Ford Germany czy Volkswagen. Niby współczesne Niemcy nie mają nic wspólnego z III Rzeszą, ale jakoś korzystają z jej łupów, mają więc z czego wypłacić reparacje, co przyznają nawet publicyści „Tagesspiegel”. Wprawdzie ich koledzy z „Die Welt” i "Frankfurter Allgemeine Zeitung" robią kurtyzanę z logiki, oświadczając, iż domaganie się zadośćuczynienia jest bezprzedmiotowe, bo nie ma sumy wystarczająco wysokiej, by zrównoważyła utracone ludzkie życie, ale przecież nawet w zwykłym prawie karnym istnieje instytucja odszkodowania dla rodziny ofiary. Rozumie (albo rozumiał) to nawet rudy parobek w sierpniu 2004 r.
Cały powyższy wywód wydawać by się mógł co najwyżej owocem mściwej refleksji wywołanej starym resentymentem, gdyby obecne realia nie były przygnębiająco podobne do tych sprzed 80 lat. Kiedy obecny kanclerz Niemiec, Olaf Scholz, apeluje, by państwa członkowskie UE wyzbyły się „narodowych egoizmów” na rzecz zjednoczonej Europy, czemu wtóruje szefowa KE, Ursula von der Leyen, nie obawiam się ambicji tych małych karierowiczów, ale prowadzonej konsekwentnie od wielu dekad polityki pełzającego imperializmu naszego zachodniego sąsiada. Ale nad naszą częścią świata wisi jeszcze większa groźba - jest nią, jak zwykle, Rosja. I znów historia się powtarza.
Podobnie jak wiek wcześniej, zachłanne imperium rości sobie prawo do pełnienia roli przywódcy innych państw i narodów. Podczas gdy w XX w. to nazizm ze swą teorią czystej rasy był paliwem dla totalnej wojny Teutonów z resztą świata, obecnie koncepcja "Ruskiego Miru" stanowi pretekst dla podboju. Nie bez przyczyny ukuty został termin "raszyzm", odnotowany przez T. Snydera w "New York Times Magazine" (22.04. 2022) po doniesieniach o Irpieniu, Buczy i Mariupolu. Według retoryki rosyjskich myślicieli Moskwa stanowi "Trzeci Rzym" (po starożytnym Rzymie i Bizancjum), czyli ostoję cywilizacji w zdegenerownanym świecie. Trudno o bardziej karkołomne odwrócenie pojęć! Jak zauważył Jurij Szczerbak, ukraiński pisarz i publicysta: "Raszyzm (...) to zjawisko czysto rosyjskie, nierozerwalnie związane z historią narodu rosyjskiego i jego państwa. Pochodzi z XIV w., kiedy książę Iwan Kalita zapoczątkował »zbieranie ziem ruskich« - czyli dziką i brutalną ekspansję na sąsiednie narody i kraje, co doprowadziło do ogłoszenia Rosji jako imperium w 1721 r. (...) Wielowiekowa rosyjska tradycja, będąca mieszaniną mrocznej średniowiecznej pańszczyzny, mesjanistycznego prawosławnego szowinizmu, militaryzmu i idei rosyjskiej supremacji, stworzyła ów fenomen, którego potoczna nazwa brzmi »ciemna masa« (...) zdolna do ostatecznej przemocy i okrucieństwa (...)". Dobrze rozumiał to Iwan Szmeliow, antykomunistyczny pisarz, który tak scharakteryzował swoich rodaków: "Rosję zamieszkuje naród, który nienawidzi wolnej woli, uwielbia niewolnictwo, kocha kajdany na rękach i nogach, kocha swoich krwawych despotów (...) Od wieków żyje w ciemności, mroku (...) jest zawsze gotowy do zniewolenia, uciskania wszystkiego i wszystkich, aż po krańce świata. To nie jest lud, ale historyczna klątwa ludzkości". Co do tego, czy Rosjan faktycznie można nazwać "narodem", poważne wątpliwości miał również nasz rodak, Feliks Koneczny, który uważał ich raczej za doraźną zbieraninę jednostek na wzór turański. Inaczej widział to filozof, Nikołaj Bierdiajew, który w opublikowanej w 1915 r. "Duszy Rosji" pisał: "Rosja jest najbardziej nacjonalistycznym krajem na świecie, krajem bezprecedensowych ekscesów nacjonalizmu, ucisku pozostałych narodowości poprzez ich rusyfikację, krajem narodowej pychy (...) który uważa się za jedyny i powołany odrzucający całą Europę jako zgniliznę". Rozprawiał się on z innym rosyjskim filozofem, Leontjewem: "Dla Leontjewa chrześcijaństwo nie jest religią miłości i dobrej nowiny, lecz mroczną religią strachu i przemocy. (…) Odważam się nazwać Leontjewa satanistą, który nałożył na siebie chrześcijańskie przebranie. Jego religijny patos ukierunkowany był na apokaliptyczne przepowiednie o odrzuceniu miłości, śmierci świata i Sądzie Ostatecznym. Cieszyła go ta mroczna przyszłość i nie pociągała inna, pozytywna strona przepowiedni: o zmartwychwstaniu, o końcowym zwycięstwie Chrystusa, o »nowym niebie i nowej ziemi«. W rozdwojonej i demoralizowanej naturze Leontjewa znajdował się mroczny patos zła, a przemoc ukochał on bardziej niż cokolwiek na świecie". Leontjew rzeczywiście musiał pałać niezdrową miłością do przemocy, skoro o okupowanej przez carskie wojska Warszawie pisał: "Na ulicy, w soborze, na mszy podczas święta, w maleńkiej cerkwi przy ulicy Miodowej, w teatrze, w rosyjskim klubie – wszędzie widzisz wojskowych… Całe tłumy świeżych, młodych, nieustraszonych żołnierzy, te dzielne, energiczne twarze oficerów, ci dowódcy, »sprawdzeni w wielkich trudach bojowych burz«, te siwizny starych generałów, siwizny, których widok czyni nas pokornymi i wznosi ku górze… ci Kozacy, husarzy i ułani »z pstrokatymi odznakami«, ta piechota (»ta niestrudzona piechota«), idąca dokądś swoim równym, twardym i potężnym krokiem… Widzieć to wszystko tak często, spotykać to wszystko na każdym kroku i niemal przypadkowo i gdzież to?… Przy samych granicach sąsiednich państw, w których ostrożni przywódcy od dawna już ledwie powstrzymują wrogie nam impulsy społecznych uprzedzeń… To prawdziwa radość!". I gdyby ktoś jeszcze nie wierzył, że Leontjew był fanatykiem, to niech wyciągnie odpowiednie wnioski z następujących słów: "Wielka to rzecz – wojna! Miał rację ten, kto nazwał wojnę »boską instytucją«. To ogień pożerający, to prawda, ale za to oczyszczający! My sami, Rosjanie, jesteśmy zobowiązani uważać naszych wojskowych za najlepszych i największych spośród naszych obywateli, jeśli chcemy być sprawiedliwi rozumem i uczciwi sercem. Bez przemocy nie da rady. To nieprawda, że można żyć bez przemocy… Przemoc nie tylko zwycięża, ona i przekonuje wielu, jeśli za nią, za tą przemocą, stoi idea".
Najwyraźniej niewiele się zmieniło w rosyjskiej duszy, skoro żyjący obecnie (a przynajmniej żyjący w chwili, gdy piszę te słowa) Aleksander Dugin, jeden z czołowych piewców raszyzmu, głosi: "Naród dał nam wszystko, co mamy. Po nim odziedziczyliśmy kulturę, rosyjskie słowo, formę myśli, nasze domy, ziemie, dlatego w filozofii eurazjatyzmu naród jest kategorią absolutną. O tym musisz myśleć, kiedy wstajesz rano z łóżka. Budząc się, powinieneś mówić: „Jestem Rosjaninem”. Musisz to mówić przed snem – podczas modlitwy, mycia zębów, w trakcie spaceru itd. Zasypiając, musisz stwierdzać: »Tak oto zasypia Rosjanin«. Tylko to ma znaczenie. Teraz on, Rosjanin, przechodzi z jednego rosyjskiego stanu – czuwania – do innego rosyjskiego stanu – rosyjskiego stanu snu. Tak zasypia i budzi się sama Rosyjskość, inteligentna i cielesna istota całego nieśmiertelnego i nieskończonego narodu. Oto co znaczy »panować nad narodem«. Nie wystarczy formalne stwierdzenie: »Kocham swój naród, jestem patriotą«. Trzeba znajdować się w stanie odurzenia własnym narodem. »Dlaczego?«, zapytasz. Ponieważ to jest nasz naród. On jest taki – więc i my powinniśmy być tacy. Nie mamy prawa kochać siebie indywidualnie. Siebie kochać trzeba miłością do całego rosyjskiego narodu, miłością do Rosyjskości samej w sobie. Tylko taka miłość wywyższa, zaspokaja i przynosi owoce, wszystkie inne akty miłosne są bezpłodne. (...) Rosjanin jest takim absolutem, że nie rozumiemy sensu istnienia innych narodów. Szczerze myślimy sobie: »Jeśli to nie są Rosjanie, to kim oni w takim razie są?«". W eseju pt. "Piękna Rosja z 29.07.2022 (a więc po ludobójstwie w Buczy i przed ukraińską kontrofensywą) przedstawiał wizję idealnego świata bez social mediów, dolara i euro, za to z ruską popkulturą na wszystkich kanałach telewizyjnych i przywróceniem Gosplanu. Jego wynurzenia można by zbyć wzruszniem ramion, ale Dugin to nie po prostu jeden z wielu szalonych fundmentalistów, ale główny ideolog Putina, o którym Szczerbak pisze tak: "Putin to mściwa, zakompleksiona przeciętność (...) do tradycyjnych rosyjskich elementów samodzierżawia dodał takie elementy jak represyjne doświadczenia stalinizmu i kult rosyjskich nieustających zwycięstw nad wrogami, tzw. pobedobesie. Ze swojego niemieckiego doświadczenia oficera KGB nie przyswoił sobie mądrości Fausta Goethego, lecz obłudną retorykę Hitlera o biednym, »skrzywdzonym narodzie niemieckim«".Porównanie Putina do Hitlera nie jest przesadą, zwłaszcza jeśli przyjrzeć się analogiom do tła historycznego. Jak państwa ościenne patrzyły przez palce na antyżydowskie ustawy norymberskie w latach '30. ub. wieku, tak od lat '90. nie przeszkadza im robić interesów ze zbrodniarzami mordującymi cywilów w Czeczenii, Gruzji czy na Krymie. Jak zlekceważyły surowo zabronioną w Traktacie Wersalskim militaryzację Nadrenii, tak w XXI w. nie pojęły, co zapowiadają ćwiczenia "Zapad" i uporczywe naruszanie przestrzeni powietrznej i wód przybrzeżnych przez rosyjskie jednostki wojskowe. Jak przedwojenna polityka appeasementu przekonała nazistów o przyszłej bezkarności, tak apel E. Macrona o to, by Ukraina zrezygnowała z części swojego terytorium, by Putin mógł "zachować twarz", zachęca Rosjan do ataku. Jak w 1939 r. III Rzesza i ZSRR podpisały pakt o nieagresji rękami Ribbentropa i Mołotowa, tak przyjaźń rosyjsko-niemiecką podtrzymują pacyfistyczne demonstracje na ulicach Berlina i innych miast za Odrą. Jak Niemcy po I wojnie światowej odbudowały gospodarkę dzięki planom Dawesa i Younga, tak po agresji na Krym Rosja zarabia w euro.
Także przebieg wojny toczącej się właśnie za Bugiem przypomina najgorsze plagi II wojny światowej. Rosyjskie sołdatuszki, brawe riebiatuszki - podobnie jak ich poprzednicy z Armii Czerwonej oraz ich wrogowie z Wehrmachtu – nie wahają się podnosić rąk na cywilów, w tym najbardziej bezbronnych. Szczególnie odrażające są akty agresji wymierzone w dzieci, włącznie z gwałtami, wywózką na Sybir (jak za cara) i przymusową rusyfikacją jako żywo przywodzącą na myśl germanizację najmłodszych Polaków. Oczywiście, gdzie tylko się da, ruska artyleria ściera w proch budynki mieszkalne, szkoły, szpitale i wszelką infrastrukturę konieczną do życia mieszkańców ukraińskich miast i wsi. Aby dodatkowo zmusić ich do kapitulacji, putinowcy niszczą zapasy zboża i podpalają te słynne, złociste łany pod błękitnym niebem - największe bogactwo Ukrainy. Ale za tę próbę powtórki z Hołodomoru ruskie sołdaty już ponoszą karę. Biedni, źle dowodzeni i niedoposażeni jak krasnoarmiejcy, są zmuszeni kraść krowy, kury, a w skrajnych przypadkach psy, by nie umrzeć z głodu podczas tej "specjalnej operacji wojskowej". Zresztą kto by się tam przejmował, że od lutego padło już ponad 50 tys. żołnierzy, czyli więcej niż w czasie walk w Afganistanie i w trakcie dwóch wojen czeczeńskich? Sztab widocznie uważa, że "ludi u nich mnogo", a rodziny zabitych mogą liczyć na doprawdy żałosne odszkodowanie. Rodzice żołnierza pochodzenia rosyjskiego podobno za śmierć syna mogą dostać ładę, ale ci zza Uralu otrzymują najwyżej worek kaszy i butlę oleju spożywczego. Nie dziwią więc coraz liczniejsze przypadki dezercji, którym zapobiegać mają kadyrowcy, NKWD-owskim zwyczajem strzelający w plecy uciekinierom. Wygląda jednak na to, że strach przed - jak mawiają w NATO - friendly fire nie wystarczy, by odwieść wojaków od złożenia broni i oddania się w ukraińską niewolę. W dodatku, ponieważ armia Federacji nie jest tak wielka, jak ją propaganda maluje, Kreml musi szukać rekrutów dosłownie wszędzie - nawet więzieniach, co zresztą nie dziwi nikogo, kto czytał choćby "Inny świat" Gustava Herliga-Grudzińskiego. Opisani tam urkowie (nazwa brzmi dziwnie znajomo...) nie byli wiele gorsi od "dzielnych obrońców ojczyzny", których zbrodnie w Buczy, Irpieniu, Iziumie, Mariupolu, Melitopolu czy Bałaklii przypominają krwawe żniwo stalinowców.
Tym bardziej musi oburzać postawa rosyjskich intelektualistów, dla których wytłumaczeniem dowolnej wojny jest "konieczność obrony przed zewnętrznym wrogiem". Twierdzą oni, że Rosja nigdy nikogo nie zaatakowała, a jeśli nawet jej wojska weszły na teren innego państwa, to tylko po to by nieść pokój i wolność (jak w Polsce), oświecenie (jak w Azji) lub zjednoczenie narodowe (jak na Ukrainie). Na argumenty Polaków, Tatarów, Baszkirów, Czuwaszy, Czeczenów, Ormian, Awarów, Mordwinów, Kazachów, Azerów, Dargijczyków, Udmurtów, Maryjczyków, Osetyjczyków, Kabardyjczyków, Kumyków, Jakutów, Lezginów, Buriaków, Inguszy i Ukraińców, że przyniosły raczej niewolę, czystki i zacofanie, odpowiadają, że przemawia przez nich haniebna niewdzięczność. "Bezbronni Rosjanie" zmuszeni bronić się przed całym światem to zresztą hasło podobne do sloganu o "skrzywdzonych Niemcach", którzy mieli prawo wywołać II wojnę, bo zostali pozbawieni pozycji hegemona przez założenia Traktatu Wersalskiego. Niemcy też dążyli do zjednoczenia Europy (czy tego chciała, czy nie), tak jak Rosja chciałaby przytulić (za szyję, drutem kolczastym) całą słowiańszczyznę - dlatego dziś odmawia Ukraińcom odrębności narodowej i niszczy ich dziedzictwo kulturowe. Ruskom jest tak ciasno w największym państwie na tej planecie, że musieli wleźć jeszcze do Osetii, Abchazji i na Wyspy Kurylskie. Gdybym miała postawić diagnozę psychologiczną tego ciężkiego przypadku, w karcie pacjenta wpisałabym manię prześladowczą i manię wielkości wynikającą z kompleksu niższości. Tym zaś, którzy oburzają się, że tych barbarzyńców i złodziei telewizorów, pralek, blenderów, suszarek, a nawet muszli klozetowych cywilizowani ludzie nazywają ruskami, kacapami czy orkami, postawiłabym diagnozę: "poważne omamy" i w ramach terapii przepisałbym lekturę Wacława Zbyszewskiego, np. to: „Może istnieć kultura w społeczeństwie, ustroju okrutnym; nie może istnieć w barbarzyńskim. (…) Gdzie, w czym znajduje wyraz fakt istnienia kultury rosyjskiej? (…) Cóż z tego że ktoś nauczy się na pamięć Błoka czy Tiutczewa, jeśli w chwilę potem będzie smagał knutem, rozpruwał czaszki czy płaszczył się ohydnie przed tyranem?” .
A co z terapią, jakiej powinno się poddać Rosję? Na wizytę u psychoterapeuty za późno, bo pacjent stanowi zagrożenie dla siebie i otoczenia. Jedyne lekarstwo to terapia szokowa w postaci amputacji i drakońskiej diety.
Po pierwsze: niepowodzenia Kremla na froncie ukraińskim budzą nadzieję na ziszczenie popieranej przez m.in. ks. A. Czartoryskiego i J. Piłudskiego idei rozpadu ruskiego molocha "po szwach narodowych". Chodzi o spóźnioną wiosnę ludów, czyli separatyzm republik wchodzących w skład Federacji, podsycany branką do wojska za Uralem i rosnącym ubóstwem tamtejszych obywateli, którzy czują się najmniej lojalni wobec Moskwy. Na szansę poszerzenia autonomii czekają lokalne władze Tatarstanu, Czeczenii, Baszkirii, Buriacji, Karelii, Tuwy i Dagestanu, gdzie tendencje odśrodkowe istnieją od lat '90. Jak to często bywało, kryzys wewnętrzny i zewnętrzny może wywołać tarcia w strukturach władzy centralnej, co skłania ją do bratobójczej walki zamiast pilnowania peryferiów. O ryzyku tym wspominali zresztą Artaszes Gegamian, Boris Tumanow czy Dmitrij Miedwiediew. Kto wie, czy wojna na Ukrainie nie stanie się początkiem końca tego olbrzyma na glinianych nogach? Zwłaszcza że duginowskiemu euroazjatyzmowi (od początku będącemu mrzonką) przeciwstawić się może z jednej strony panmongolizm, z drugiej - wojujący islam, a z trzeciej - jak zawsze oportunistyczne Chiny.
Po drugie, Zachód może wyciągnąć wnioski z błędu, jaki popełnił przed II wojną światową. Gdyby nie litość (lub chciwość) decydentów Wielkiej Brytanii, Francji i USA, III Rzesza, która prawie zbankrutowała wskutek zbrojeń, nie podźwignąwszy się jeszcze po hiperinflacji i bezrobociu Republiki Weimarskiej, nazistów po prostu nie byłoby stać na wojaczkę. Przecież m.in. temu służą reparacje wymagane od pokonanego - żeby nie mógł odbudować armii. Ta prawidłowość znajduje zastosowanie również dzisiaj. "Specjalna operacja wojskowa" w ciągu pół roku kosztowała Rosję ok. 100 mld euro, co spokojnie mogła pokryć bieżącymi przychodami ze sprzedaży ropy i gazu. Dostarczenie surowców energetycznych kontrahentom przyniosło 158 mld euro zysku, z czego 85 mld z krajów UE, w tym 19 mld z samej RFN. Niemcy zresztą - jak to oni - nie tylko są najlepszym klientem Putina, ale również jego najwierniejszym obrońcą. To, że nie wysyłają broni walczącej Ukrainie, to nic w porównaniu z tym, że blokują wypłatę 8 mld z 9 mld euro, które KE i PE zaplanowały w ramach pomocy finansowej. Niemcy narzekają, że sankcje wobec Rosji uderzą w nich rykoszetem, kiedy w zimie Gazprom ograniczy dostawy paliwa. Z kolei Rosjanie narzekają, że sankcje spowodują wzrost inflacji i bezrobocia oraz spadek wartości rubla. Niebożęta... Chociaż codziennie płyną do mediów doniesienia z frontu, nawet teraz znajdują się tacy, którzy bardziej litują się nad agresorem niż nad Ukrainą, której PKB spadnie w tym roku o jakieś 50%, a która domaga się reparacji w kwocie nie mniejszej niż 300 mld USD. Znów "zwykli Niemcy" i "zwykli Rosjanie", ich smutne buzie i zimne stópki mają odwrócić uwagę od słuszności jedynego rozwiązania problemu: ich państwa są tylko wtedy nieszkodliwe, gdy są bezsilne, to znaczy zubożałe i niesuwerenne.
I o ile w XX w. Rosjanie mieli tę jedyną, maleńką, moralną wyższość nad Niemcami, że nie głosowali na Stalina, jak Niemcy na Hitlera, to dzisiaj nie ma dla nich usprawiedliwienia, gdy 86% z nich popiera agresję na Ukrainę. Gdyby w latach '20. i '30. Rzesza wypełniła zobowiązania traktatowe, można byłoby uniknąć największej wojny w dotychczasowych dziejach ludzkości. I choćby wszystkie dzieła Goethego i wszytkie zabytki Drezna miały zostać bezpowrotnie utracone, nie byłaby to cena zbyt wysoka za ocalenie od strasznej śmierci 60 mln ludzi. Dlatego nie mogę zaakceptować tego, co napisał mój mistrz:„Zniszczenie Niemiec, choćby i po stokroć uzasadnione, jest jedną z najbardziej przerażających światowych katastrof". I Niemcy, i Rosjanie kreują się na "Nosicieli Światła". Już my znamy prawdziwą tożsamość "Syna Jutrzenki"... U Tolkiena Numenorejczycy nie poznali się na Annatarze, czyli Sauronie, który zagarnął Śródziemie. Litość Valarów wobec Morgotha doprowadziła do spustoszenia Belariandu, a wyrozumiałość Fangorna wobec Sarumana spowodowała zniszczenie Shire. Możemy traktować współczesnych urków lepiej niż Aragorn potraktował orków, ale jeśli teraz Wolne Ludy okażą litość państwu rosyjskiemu, skutki mogą być jeszcze gorsze niż przebaczenie państwu niemieckiemu.
Nie mówię więc: Gurth an Glamhoth, ale gurth am Mordor!
https://uacrisis.org/en/orcs-and-men" target="_blank"> https://straty-wojenne.pl/" target="_blank"> https://niw.gov.pl/wp-content/uploads/2021/04/RAPORT-WITOLDA-PILECKIEGO.pdf" target="_blank"> https://takzetego.pl/donald-tusk-czas-pokuty-za-takie-winy-jakie-byly-udzialem-niemiec-w-czasie-ii-wojny-swiatowej-nigdy-sie-nie-konczy/" target="_blank"> ww.deviantart.com/beatryczenowicka/art/Imperial-dreams-911221807" target="_blank"> https://pl-pl.facebook.com/RosjaHFRM/" target="_blank">





Komentarze
Prześlij komentarz